...
- Nie. To dosc dziwne, ale Julie opusciła college kilka tygodni przed waszym wyjazdem na południe. - Naprawde? - Zastanawiajace. - W takim razie po co jechałysmy do Santa Cruz? - Pytanie za milion dolców, nie sadzisz? - Nick zało¿ył rece na piersi, rozciagajac szwy swojej kurtki. - Mo¿e jechałyscie zupełnie gdzie indziej - zasugerował, przypominajac sobie rozmowe z Waltem. - Gdzie? - Miałem nadzieje, ¿e sobie przypomnisz. - Przykro mi, nie przypomniałam sobie - powiedziała Marla sarkastycznie. - Przynajmniej na razie. - Ale przyznasz, ¿e to dziwne. Bez słowa zostawiłas dzieci i Aleksa. - Bardzo dziwne. - A potem ruszyłas nie wiadomo dokad z kobieta tak podobna do ciebie, ¿e mogłaby byc twoja siostra. - Ale ja nie mam siostry... - zaczeła, ale ugryzła sie w jezyk. Siostra. Cos w głebi niej drgneło na dzwiek tego słowa, jakies wspomnienie, które jeszcze nie całkiem wypłyneło na powierzchnie swiadomosci. - Nikt nie mówił nic o siostrze. Tylko o bracie. - O Rorym. - Tak. - Trzymajac w dłoni plik zdjec, znowu usiadła na fotelu. -Jest w domu opieki, bo uległ jakiemus wypadkowi, prawda? - Tak. - Ale to nie wszystko. Mam wra¿enie, ¿e wszyscy cos przede mna ukrywaja. Ilekroc ktos wspomni jego imie, nastepuje konsternacja. Nick zagryzł wargi. A wiec on te¿ o tym wie. Widziała to w jego oczach. - O co chodzi? - spytała. - Do diabła, Nick... chyba zasługuje na to, ¿eby znac prawde. 309 Nick zawahał sie, podszedł do okna i przeczesał włosy palcami. - Chyba masz racje. - Wiec słucham. Spojrzał na nia przez ramie. Był tak powa¿ny, ¿e Marla usiadła głebiej w fotelu. - To było wiele lat temu. Miałas wtedy jakies cztery lata, Rory nie miał jeszcze dwóch. Twoja matka wsadziła was oboje do samochodu, pewnie mieliscie gdzies jechac, choc nie mam pojecia gdzie. Tak czy inaczej, matka przypieła was w fotelikach, a potem jeszcze na chwile wróciła do domu. Pewnie czegos zapomniała. Rory zaczał dokazywac, ty rozpiełas jego szelki, a on wydostał sie z samochodu. Widocznie musiałas potem zamknac drzwi, bo kiedy Victoria wróciła, nie zauwa¿yła, ¿e małego nie ma w samochodzie. Był na zewnatrz, przykucnał przy tylnym kole, pewnie patrzył na jakiegos owada lub cos w tym rodzaju. Wrzuciła wsteczny i najechała na niego. - Nie. - Marla zasłoniła, usta dłonia. Zrobiło jej sie słabo.