- Ależ to nasza rodzina -jęknęła Carrie. Przywykła,
że od ojca nie może wiele oczekiwać, ale była wzburzona, że nie chce towarzyszyć bliskim jej ludziom w ostatniej drodze. - Rodzina twojej matki, nie moja - przypomniał. - Moja rodzina - powiedziała łamiącym się głosem Carrie. - Po śmierci mamy, kiedy mnie zostawiłeś, byli jednymi krewnymi, jakich miałam. - No, ale przecież sama mi powiedziałaś, że wszystko już załatwiłaś - przekonywał ojciec. - Nie jestem ci R S do niczego potrzebny. Przykro mi, że zginęli, ale im jest już wszystko jedno, czyja tam będę, czy nie. - Ale dla mnie to nie jest obojętne - powiedziała Carrie do ogłuchłego telefonu, bo ojciec już się rozłączył. Jak zwykle nie było go, kiedy go potrzebowała. A przecież chciała mu powiedzieć, że zamierza się zaopiekować półrocznym synkiem Sophie. Cóż, pewnie i tak by nie pojął. Człowiek, który zostawił własne dziecko na pastwę losu... Stała zamyślona przed kaplicą w chłodnych podmuchach listopadowego wiatru. Ludzie powoli się rozchodzili; niektórzy jeszcze stali w małych grupkach i coś do siebie poszeptywali. Carrie przytuliła policzek do jedwabistej buzi Danny'ego, westchnęła. Dotąd nie zastanawiała się nad tym, co ze sobą zrobi po pogrzebie. Zorganizowanie uroczystości oraz opieka nad niemowlęciem pochłaniały cały czas. Ale jedno wiedziała na pewno: będzie kochać Danny'ego bardziej niż samą siebie i zrobi wszystko, co w ludzkiej mocy, żeby synek Sophie był szczęśliwy. - Czy panna Thomas? Carrie podniosła głowę. Stał przed nią starszy pan, którego nigdy przedtem nie widziała. Jego spojrzenie było takie twarde i zimne, że dreszcz jej przeszedł po plecach. - Nazywam się Cosmo Kristallis - przedstawił się nieznajomy. A więc to jest ojciec Leonidasa, pomyślała Carrie. Dziadek małego Danny'ego. R S - Przykro mi z powodu śmierci pańskiego syna - powiedziała, choć wiedziała doskonale, że stosunki między ojcem a synem, delikatnie mówiąc, nie układały się najlepiej. Spojrzenie Cosmo Kristallisa powiedziało jej, że wyrazy współczucia istotnie były nie na miejscu. - Dla mnie mój syn nie żyje od wielu lat - prychnął. - Więc po co pan przyszedł na pogrzeb? - spytała zdumiona. - Po co się pan fatygował taki straszny kawał drogi aż z Grecji? - Kiedy dowiedziałem się o pogrzebie i o pani roli w tej paskudnej intrydze, uznałem, że trzeba wyjaśnić kilka spraw. Zwłaszcza tych, które dotyczą tego dziecka. - Ruchem głowy wskazał Danny'ego.